Dwa wykłady Antoniego Boka GŁOGÓW I ZIEMIA GŁOGOWSKA W 1945R.
Od 7 października do 7 listopada 2025 r. w Teatrze im. Andreasa Gryphiusa można oglądać wystawę Małgorzaty Świątek pt. "W świecie fotografii, kolorów, światła i sztuki użytkowej".
O wystawie, różnych dziedzinach działalności artystycznej, a także o pozytywnym spojrzeniu na życie rozmawiam z autorką wystawy.
- Przeglądając Pani profil na Facebooku, pojawia się myśl, że Pani chłonie życie. Czy tak było zawsze, czy to kwestia ostatnich lat, kiedy jest Pani na emeryturze i ma Pani więcej czasu?
- To dla mnie bardzo osobista historia. Przez wiele lat byłam osobą raczej zamkniętą w sobie – trochę jak w muszli. Całą energię skupiałam głównie na obowiązkach zawodowych i codziennych sprawach. Dopiero z czasem zaczęłam dostrzegać, jak wiele piękna jest wokół mnie. Nauczyłam się zatrzymywać przy tym, co mnie porusza, i czerpać radość z drobiazgów, które kiedyś umykały mojej uwadze.- Pani pracowała w szkole?
- Tak, przez wiele lat byłam związana ze szkolnictwem. Przez trzynaście lat pełniłam funkcję wicedyrektora, a równolegle prowadziłam własną szkołę prywatną, w której pracowałam w weekendy. To wymagało ogromnego zaangażowania i pochłaniało niemal cały mój czas.
Jako wicedyrektor odpowiadałam między innymi za organizację egzaminów maturalnych, układanie planu lekcji, zastępstwa, wycieczki szkolne, programy nauczania oraz projekty unijne. Pracy było naprawdę dużo, a obowiązki wymagały precyzji, odpowiedzialności i pełnego oddania.
Z perspektywy czasu widzę, że byłam wtedy bardzo skupiona na pracy i zadaniach. Rzadko pozwalałam sobie na odpoczynek czy chwilę zatrzymania. Często wątpiłam w swoje możliwości i nie dostrzegałam tego, co we mnie dobre.
W pewnym momencie, gdy poczułam potrzebę zmiany, trafiłam do grupy wsparcia. Uczestniczyłam w spotkaniach grupy przez osiem lat i to doświadczenie bardzo mnie odmieniło.
Słuchając historii innych kobiet, pełnych odwagi, siły i nadziei, zobaczyłam, że są uśmiechnięte, zadowolone, pogodne – mimo że każda z nich zmagała się z własnymi trudnościami. Ich uśmiech i radość życia były dla mnie kluczowe – właśnie wtedy zrozumiałam, że ja również mogę się zmienić i spojrzeć na życie i siebie inaczej.
To był początek mojej wewnętrznej drogi – powolny proces budowania równowagi, spokoju i wiary w siebie.
- I ta grupa pomogła zmienić spojrzenie na świat?
- Tak. To był proces, który zachodził powoli – dzień po dniu zaczynałam coraz uważniej rozglądać się wokół siebie.
Pamiętam taki moment, który na zawsze zapisał się w mojej pamięci. Była jesień, jechałam samochodem, a wokół mnie mieniły się złote liście. Nagle pomyślałam: „Boże, jaki ten świat jest piękny.”
To była chwila przebudzenia – jakbym po raz pierwszy od dawna zobaczyła świat naprawdę.
- To jest właśnie widoczne w tych Pani postach, w tym, jak Pani pisze o fotografii i o tym, co Pani dostrzega. Widoczny jest ten zachwyt nad drobiazgami, które są ulotne, na które na ogół nie zwracamy uwagi. A Pani to dostrzega i widzi Pani w tym coś niezwykłego.
- Tak. I myślę, że wcale nie trzeba daleko podróżować ani szukać niezwykłych miejsc. Czasem wystarczy wybrać się do sąsiedniej wioski, bo tam też można znaleźć coś interesującego.
Nawet zwykły spacer potrafi stać się źródłem zachwytu. Mnie cieszy wszystko – deszcz, słońce, wiatr… wszystko ma swój urok.
To właśnie stąd bierze się moja radość z życia – z umiejętności dostrzegania czegoś dobrego w każdej sytuacji.
Nauczyłam się patrzeć pozytywnie, nawet na rzeczy, które z pozoru wydają się trudne. Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu, że wszystko ma jakiś sens. Staram się wyciągać z każdej sytuacji wnioski i nie poddawać się.
Dziś już potrafię sama siebie pocieszyć i szybciej wydobyć się z każdego „dołka” na powierzchnię.
- A kiedy przyszła myśl, żeby to przełożyć to na efekt artystyczny?
-Od razu. Chciałam zatrzymać te chwile, żeby je zapamiętać. Pierwszą rzecz, jaką zrobiłam, było kupienie aparatu fotograficznego – takiego, na jaki było mnie wtedy stać. I od tego momentu zaczęłam przyglądać się światu zupełnie inaczej.
W swoim ogrodzie zobaczyłam rzeczy, których wcześniej w ogóle nie dostrzegałam. Kiedyś przychodziłam, robiłam porządek, żeby było ładnie, ale nie miałam czasu przyjrzeć się temu naprawdę. Teraz wszystko się odwróciło – potrafię zatrzymać się na chwilę, spojrzeć uważniej, poczuć nastrój chwili. Wystarczy, że słońce inaczej zaświeci, a ja już biegnę po aparat, żeby to uwiecznić.
Tym moim pierwszym, prostym aparatem chciałam fotografować małe stworzenia – owady, motyle, ślimaki. Na początku nie wychodziło to najlepiej, bo do tego typu fotografii potrzebny jest odpowiedni obiektyw. Ale właśnie wtedy narodziła się moja prawdziwa pasja do fotografii.
- Trzeba mieć odpowiedni sprzęt, żeby takie małe zwierzątka fotografować?
- Tak. I przede wszystkim – cierpliwość. Bo to właśnie ona jest tu najważniejsza. Trzeba mieć cierpliwość, żeby je wypatrzyć i poczekać na właściwy moment.
Kiedy idziemy na łąkę, na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic tam nie ma. Idziemy i patrzymy przed siebie. Ale gdy się zatrzymamy, usiądziemy albo położymy na trawie i poleżymy choćby dziesięć minut, nagle okazuje się, że wokół nas toczy się prawdziwe życie. To jest fascynujące.
Ja na takiej łące spędziłam wiele godzin, żeby uchwycić choć jednego motyla. W ciągu dnia trudno zrobić mu zdjęcie, bo kiedy tylko podejdziemy bliżej, natychmiast odlatuje. Ale o poranku albo wieczorem motyle zapadają w stan spoczynku, są spokojniejsze – i wtedy można podejść blisko, przyjrzeć się im i uchwycić ich delikatne piękno.
Fotografia nauczyła mnie właśnie tego: cierpliwości, konsekwencji i kreatywności. To cechy, które przydają się nie tylko w fotografii, ale też w codziennym życiu. Dzięki nim łatwiej mi zachować równowagę, nie zniechęcać się i patrzeć na świat z otwartością.
- Czyli to jest takie wzajemne oddziaływanie w tej chwili, życie na sztukę i sztuka na życie.
- Tak, tak..., takie wzajemne.
- Na wystawie jest dużo fotografii i jest różna. Są krajobrazy, jest makrofotografia – motylek, krople rosy… słowem – detale, drobiazgi. Co jest najważniejsze?
- Rzeczywiście, było mi bardzo trudno wybrać zdjęcia na tę wystawę, bo mam ich naprawdę wiele.
Z jednej strony są tu krajobrazy i detale – to, co dostrzegam w naturze i co mnie zachwyca w najdrobniejszych szczegółach.
Z drugiej – pojawiają się również portrety, w których staram się uchwycić emocje i charakter człowieka. Są też elementy architektury, fotomontażu oraz fotografii o charakterze bajkowym.
Chciałam, żeby wystawa pokazała różne oblicza mojej fotografii – od subtelnych ujęć natury po bardziej osobiste spotkania z ludźmi.
- Dlaczego postacie są na łące? Skąd taki wybór?
- To była piękna pora roku – pełnia lata, a wokół mnóstwo maków. Wtedy właśnie zrodził się pomysł, żeby na tej łące zrobić sesję fotograficzną moim koleżankom emerytkom.
Wiąże się to także z moim projektem „60 plus”, w którym chcę pokazać, że niezależnie od wieku można być pogodnym, spełnionym i cieszyć się życiem.
Na tych zdjęciach zależało mi przede wszystkim na pokazaniu radości człowieka, ale też uchwyceniu cech charakterystycznych dla każdej z osób. Chciałam, żeby w tych fotografiach było widać autentyczność, energię i wewnętrzne piękno.
- O radości życia, pisze Pani też w swoich postach na Facebooku:
„Życie to dla mnie zbiór małych, niezwykłych momentów. Potrafię zachwycić się widokiem chmur nad Alpami, spotkaniem bocianów w drodze na rowerze czy filiżanką kawy w małym szwajcarskim miasteczku. Lubię te chwile opisywać, fotografować, zamieniać w opowieści, które zatrzymują na moment i przypominają, że szczęście często kryje się w prostocie.”
Ale zwróciłam jeszcze uwagę na piękno opisu. Fotografuje Pani, ale też pięknie Pani o tym pisze.
- Przyznam szczerze, że to przyszło z czasem. Myślę, że wiek i doświadczenie sprawiają, że człowiek inaczej patrzy na świat – z większą uważnością i wdzięcznością.
Pisanie zajmuje mi sporo czasu, bo zawsze chcę, żeby moje słowa miały sens, żeby coś wniosły, zatrzymały czytelnika choć na chwilę.
Kiedy jadę na rowerze, czuję się wolna i szczęśliwa – to uczucie trudno opisać. Gdziekolwiek spojrzę, widzę piękno – w krajobrazie, w chwili, w drobnych detalach. I jestem ogromnie wdzięczna, że mogę tam być, że mogę to zobaczyć i przeżyć.
To właśnie daje mi energię i motywację do dalszego działania.
- Jest dużo zdjęć, ale także dużo postów związanych ze Szwajcarią. Opisuje Pani różne aspekty życia, nie tylko krajobrazy. Skąd się wzięła Szwajcaria w Pani życiu?
- Szwajcaria od zawsze mnie fascynowała. Zanim przeszłam na emeryturę, zaczęłam pracować jako opiekunka osób starszych w Niemczech – początkowo tylko w czasie wakacji. Chciałam sprawdzić, czy poradzę sobie w takiej pracy i czy to rzeczywiście zajęcie dla mnie.
Kiedy przekonałam się, że się w niej odnajduję, zaczęłam regularnie wyjeżdżać.
Po kilku latach, gdy mój podopieczny zmarł, pomyślałam, że spróbuję w Szwajcarii. Ten kraj zawsze mnie kusił i intrygował, choć wydawał się trochę nieosiągalny – drogi, jakby poza moim zasięgiem.
Kiedy jednak dowiedziałam się, że również tam potrzebne są opiekunki, postanowiłam spróbować. Udało się – i tak rozpoczęła się moja szwajcarska przygoda.
Z czasem zaczęłam interesować się nie tylko przyrodą i krajobrazem, ale też życiem społecznym, historią, tradycjami i kulturą Szwajcarii. Fascynuje mnie sposób, w jaki tamtejsi ludzie pielęgnują swoją tożsamość i lokalne zwyczaje, a jednocześnie potrafią budować nowoczesne, otwarte społeczeństwo.
Bardzo cenię też szwajcarską demokrację, w której obywatele mają realny wpływ na decyzje – to dla mnie coś wyjątkowego i godnego podziwu.
- Pani działalność artystyczna zaczęła się od fotografii – krajobrazy, portrety, drobne elementy, architektura.
- Interesuje mnie też fotomontaż.
- Czyli zakres jest rzeczywiście szeroki. Zauważyłam też, że Pani stara się ciągle poszerzać swoją wiedzę.
- Tak, uczę się cały czas. Regularnie biorę udział w różnych kursach, warsztatach, webinarach, słucham podcastów, czytam i obserwuję innych twórców. Lubię poznawać nowe techniki i odkrywać kolejne możliwości.
A to, czego się nauczę, staram się przekazywać dalej – dzielić się wiedzą, doświadczeniem i inspirować innych do działania.
- Wśród Pani fotografii jest dużo niezwykłych. Zauważyłam, że jest krajobraz, który wygląda jak obraz, a nie fotografia. Jest portret, który wygląda, jak szkic zrobiony ołówkiem. Bardzo interesujący i nietypowy.
- To zdjęcie rzeczywiście przypomina szkic – to efekt pracy z negatywem. Chciałam, by wyglądało jak rysunek. Pracuję głównie w Lightroomie i Photoshopie, gdzie mogę dopracować szczegóły i nadać zdjęciom indywidualny charakter.
Na wystawie znajduje się też fotografia, na której połączyłam dwa ujęcia – wodę płynącą z kranu i mewę spacerującą po plaży. Chciałam zestawić te dwa światy, pokazać coś pozornie nierealnego, a jednak możliwego w wyobraźni.
Pokazałam również trzy zdjęcia, w których bawię się perspektywą. Jedno z nich przedstawia górę Matterhorn, ale w odwróconym ujęciu. Patrząc z innej strony, widzę w tym kształcie zwierzę – jego oczy, nos i pyszczek. To moje własne spojrzenie, trochę inne niż typowo fotograficzne.
Lubię też eksperymentować z kadrem – czasem kładę aparat na ziemi, by zobaczyć świat z zupełnie innego poziomu.
Kiedy fotografuje się od lat, naturalnie pojawia się potrzeba poszukiwania nowych form wyrazu, czegoś, czym można się na nowo zachwycić.
- Kolejna rzecz na wystawie to obrazki z kamyków. One są przepiękne. Na FB pisze Pani o nich:
„Moim odkryciem jest tworzenie spersonalizowanych obrazków z kamyków, które zbieram w różnych miejscach moich podróży. Nieważne, gdzie jestem, zawsze pochylam się nad ziemią i szukam wyjątkowych kamyków. Istotne jest, żeby miały ciekawe kształty i były jedyne w swoim rodzaju. Z różnych konfiguracji próbuję stworzyć obrazek, który jest niepowtarzalny i mówi coś o danej osobie lub przedstawia jakąś charakterystyczną sytuację.”
Kiedy znajduje Pani ciekawy kamyk, czy już wtedy pojawia się myśl, do czego będzie wykorzystany?
- Tak, zwykle od razu zaczynam się zastanawiać, do czego mógłby mi się przydać – choć nie zawsze wiem od razu, jaki będzie jego ostateczny kształt w obrazie.
Kiedy jeżdżę na rowerze lub spaceruję i zobaczę gdzieś kamienie, często się zatrzymuję, żeby sprawdzić, czy nie znajdę wśród nich czegoś wyjątkowego. Jeśli tak, biorę go ze sobą.
W domu kamyki segreguję – mam ich naprawdę sporo, w różnych torebkach i pojemniczkach, posegregowane według kształtów, żeby łatwiej było mi wybierać, gdy tworzę dla kogoś obrazek.
Zdarzyło mi się znaleźć kilka kamyków w kształcie serca – wtedy zawsze myślę, że taki kamyk ma w sobie coś szczególnego, symbolicznego. Używam go, kiedy chcę przekazać w obrazie miłość, ciepło albo więź między ludźmi.
Każdy obrazek z kamyków tworzę z jakąś intencją. Zanim go wykonam, staram się dowiedzieć czegoś o osobie, dla której powstaje – o jej zainteresowaniach, przeżyciach, o tym, co nas łączy. Dzięki temu powstaje coś bardzo osobistego i niepowtarzalnego.
- A skąd wziął się pomysł, żeby robić takie obrazki?
- Zaczęło się w Szwajcarii. Chciałam znaleźć coś, czym mogłabym zająć moją podopieczną – coś, co sprawi jej radość i jednocześnie pozwoli nam wspólnie spędzić czas. Wpadłam na pomysł, żeby malować na kamieniach.
Od tego wszystko się zaczęło. Z czasem zwykłe malowanie przerodziło się w tworzenie małych kompozycji i obrazków z kamyków. Każdy kolejny pomysł rodził następny – i tak ta pasja zaczęła się rozwijać, aż stała się ważną częścią mojej twórczości.
- Wróćmy znów do wystawy. Są na niej fotografie, obrazki z kamyczków…
- Tak, obrazki z kamyków, które można zobaczyć na wystawie, zostały wypożyczone od ich właścicieli. Tworzę je z myślą o konkretnych osobach – zawsze z intencją, dlatego w domu nie mam żadnego z nich. Każdy znalazł już swoje miejsce i swojego odbiorcę.
Podczas wernisażu przygotowałam jednak coś wyjątkowego – malowane kamyczki, które każdy z uczestników mógł zabrać ze sobą.
Nazywam je „kamykami szczęścia” lub „kamieniami wędrującymi”, bo można je zatrzymać dla siebie albo zanieść dalej – położyć w inne miejsce lub dać komuś, kto w danym momencie tego potrzebuje.
Chciałam, żeby każdy, kto odwiedzi wystawę, wyszedł z niej z drobnym symbolem dobra – z czymś, co przypomina, że pozytywna energia krąży między ludźmi.
Dla mnie to gest wdzięczności i podzielenia się tym, co dobre. Bo tak jak kamyk może wędrować z miejsca na miejsce, tak samo może wędrować życzliwość, radość i uśmiech.
- To, co mnie zaintrygowało na wystawie, to obrazki żelowe. Na wernisażu powiedziała Pani, że jest to trudna technika i że jest nieprzewidywalna.
Na czy polega trudność i na czym polega nieprzewidywalność?
- Kiedy ktoś maluje pędzlem, ma swoją wizję i może obraz wielokrotnie poprawiać, dopóki efekt go nie zadowoli. W przypadku techniki żelowej jest zupełnie inaczej.
Tutaj malujemy płytkę żelową farbą, a następnie przykładamy do niej różne elementy o ciekawej strukturze – np. liść, koronkę, kawałek tkaniny, fragment opakowania. Na jednym z moich obrazków jest np. liść paproci.
Po przyciśnięciu i oderwaniu struktury powstaje odbicie – i to jest moment, w którym nie da się już niczego poprawić. Wyszło to, co wyszło. Można jedynie nałożyć kolejne warstwy, dodać nowe elementy lub odcienie.
Każdy obrazek powstaje więc z kilku takich etapów: najpierw jedna warstwa, potem kolejne odciski i eksperymenty.
Nigdy nie wiadomo, jaki będzie ostateczny efekt – i właśnie w tym tkwi nieprzewidywalność tej techniki. Czasem powstaje coś zupełnie innego, niż się planowało, ale często właśnie w tych „przypadkach” kryje się największe piękno.
- Czyli to są też takie poszukiwania?
- Tak, w pewnym sensie to właśnie ciągłe poszukiwanie – nowych form, faktur i efektów, które często pojawiają się zupełnie niespodziewanie.
Z czasem, wraz z doświadczeniem, nabiera się wprawy i coraz lepiej można przewidzieć, jak dana warstwa czy struktura się odbije. Ale mimo to ta technika zawsze zachowuje element zaskoczenia – i właśnie to w niej najbardziej lubię.
- A skąd się wziął pomysł?
- Pomysł przyszedł z mediów społecznościowych. Trafiłam na artystkę z Australii, która tworzyła prace w tej technice. Zachwyciło mnie to, więc zaczęłam śledzić jej działania – obserwowałam, jak pracuje, jakie uzyskuje efekty, jak łączy kolory i struktury.
To właśnie wtedy pomyślałam, że chciałabym spróbować sama. I tak zaczęła się moja przygoda z tą formą twórczości.
- Dlaczego to jest obrazek żelowy?
- To dlatego, że powstaje na specjalnej płycie silikonowej, zwanej płytką żelową. Na takiej powierzchni maluje się farbą, a następnie przykłada różne elementy i je odciska. Potem można nałożyć kolejną warstwę farby, znów coś przyłożyć, odbić i tak tworzyć kolejne struktury.
Kiedy obrazek jest gotowy, delikatnie odrywa się go od płytki – wtedy to, co było na spodzie, staje się widoczne na wierzchu. To właśnie sprawia, że każdy efekt jest inny i niepowtarzalny.
Oczywiście można mieć jakąś wizję, ale do końca nigdy nie wiadomo, co się pojawi. Po każdej warstwie można przyłożyć kartkę i zobaczyć, co z tego wyszło – a wynik zawsze jest niespodzianką.
I właśnie to mnie w tej technice najbardziej zachwyca – ta nieprzewidywalność i element zaskoczenia. To naprawdę fascynujące.
- Kolejna forma na wystawie to kolaż. Skąd się wziął pomysł na taką formę?
- Pomysł na kolaże również wziął się z obserwacji i śledzenia tego, co tworzą inni artyści. Lubię podpatrywać różne techniki, a potem próbować ich po swojemu.
Pomyślałam, że chciałabym sprawdzić, jak ja odnajdę się w tej formie – jak mi to wyjdzie.
Często wykorzystuję w kolażach fragmenty moich obrazków żelowych, bo świetnie łączą się z innymi strukturami. Ale nie ograniczam się tylko do tego. Używam różnych materiałów – papierów, tkanin, faktur, czasem nawet drobnych elementów natury.
Łączenie ich, tworzenie z pozornie niepasujących rzeczy nowej całości, jest dla mnie fascynujące. To taki twórczy eksperyment, który daje ogromną satysfakcję.
- Na wystawie nie ma wszystkich form, którymi Pani się zajmuje. Chodzi mi o glinę.
- Nie mogę powiedzieć, że zajmuję się nią na co dzień, ale bardzo lubię tę formę pracy. Niestety, nie mam możliwości robić tego regularnie, bo do wypału potrzebny jest piec.
Kiedy jednak tylko mam okazję, korzystam z różnych warsztatów. Mam koleżankę, która prowadzi zajęcia z ceramiki – jeżdżę do niej, a ona udostępnia mi wszystko, czego potrzebuję. Kupuję od niej glinę i wtedy mogę tworzyć.
To daje mi ogromną satysfakcję – dotyk materiału, kształtowanie go własnymi rękami, obserwowanie, jak coś z pozoru zwyczajnego staje się czymś trwałym i pięknym. To dla mnie bardzo relaksujące i inspirujące doświadczenie.
- Dziedzin, w których Pani działa, jest rzeczywiście dużo. Czy jest coś jeszcze?
- Tak, zajmuję się także renowacją mebli. To kolejna pasja, która daje mi ogromną satysfakcję. Lubię nadawać drugie życie rzeczom, które wydawały się już niepotrzebne.
W moim domu większość mebli na piętrze to te, które sama odnowiłam i przemalowałam. Każdy z nich ma teraz inny charakter, a ja mam poczucie, że stworzyłam coś wyjątkowego – coś, co ma swoją historię, ale też nową duszę i jest zgodne ze mną.
- Przepraszam, ale czy Pani doba trwa 48 godzin?
- No właśnie, czasem sama się nad tym zastanawiam. Tyle mam pomysłów i zajęć, że ciągle brakuje mi czasu. Pewne rzeczy odpuszczam, ale i tak wciąż coś tworzę – na przykład odnawiam meble.
Miałam też pewne marzenie. Poprosiłam córkę mojej sąsiadki, która maluje, żeby ozdobiła moją sypialnię. Na ścianie powstał górski krajobraz – choinki spowite mgłą, które tworzą nastrój spokoju i ukojenia.
Teraz, kiedy zasypiam, mam wrażenie, że naprawdę jestem w lesie.
Meble w tej sypialni to stare, peerelowskie sprzęty, które sama odnowiłam i przemalowałam. Zyskały zupełnie nowy charakter – pasują do tego krajobrazu, jakby były jego częścią.
Wszystko razem tworzy spójną całość – miejsce, które naprawdę oddaje mnie i mój świat.
- Te różne działalności, z których wiele pokazała nam Pani na wystawie, choć – jak widać – nie wszystkie, tylko potwierdzają Pani słowa z posta na Facebooku:
„Mam 68 lat, ale mam też marzenia, które wcale się nie zestarzały. Mam energię, która czasem zaskakuje nawet mnie samą. Mam plany, które dopiero dojrzewają. I mam serce, które nadal się zachwyca ludźmi, naturą, życiem. Nie zatrzymuję się, nie zamykam się, nie chowam się. Przeciwnie wychodzę sobie na przeciw.”
Zachwyt nad światem, zachwyt nad naturą, rozumienie drugiego człowieka – to Pani recepta na życie?
- Tak, dokładnie tak to czuję. To naprawdę moja recepta na życie. Staram się codziennie zachwycać światem, naturą i ludźmi, których spotykam. Uważam, że to właśnie kontakt z drugim człowiekiem i otwartość na świat nadają sens każdemu dniu.
Zaskakuje mnie też to, że w moim życiu pojawia się tak wiele młodszych znajomych i przyjaciółek. Na przykład na wernisaż przyjechała koleżanka z Wrocławia – nie ma nawet czterdziestu lat, a mimo to czujemy się sobie bardzo bliskie.
Czasem myślę, dlaczego tak jest. Może dlatego, że w relacjach nie szukam wieku, tylko energii, szczerości i pasji. I chyba to właśnie nas łączy – radość z życia i ciekawość świata, która nie zna metryki.
- Dziękuję za rozmowę.
A na zakończenie jeszcze jeden cytat, oczywiście z Pani profilu na Facebooku:
„Kiedyś myślałam, że jak przejdę na emeryturę, to po prostu zniknę. Zawsze działałam z myślą o innych, zapominałam o sobie. A dziś wiem, że wcale nie musimy znikać. Wręcz przeciwnie możemy rozkwitnąć. Bo ten czas może być naprawdę dobry dla nas, dla naszego zdrowia, dla naszej głowy i serca. W każdym razie ja działam z myślą o sobie. Uczę się nowych rzeczy, słucham podcastów i webinarów. Poznaję inspirujących ludzi. podróżuję w piękne miejsca.”
rozmawiała Elżbieta Bock-Łuczyńska
"Popołudnia z Arte po polsku" to doskonale znany cykl, w ramach którego można obejrzeć najciekawsze filmy dokumentalne wyprodukowane przez francusko-niemiecki kanał Arte. Biblioteka BLOG przy ul. Perseusza zaprasza na pokazy październikowe.