Historia Głogowskich Spotkań Jazzowych we wspomnieniach

     Dobiegają końca 40 Głogowskie Spotkania Jazzowe. Za nami wiele koncertów i wydarzeń, poczynając od hejnału z wieży ratuszowej zagranego na trąbce przez Patrycjusza Gruszeckiego. Ten hejnał zainaugurował 40 Głogowskie Spotkania Jazzowe w Międzynarodowy Dzień Jazzu. W tym samym dniu odbyło się muzyczne spotkanie z Moniką Borzym oraz otwarcie pierwszej z wystaw okolicznościowych POPIEL JAZZ ART. To był pierwszy element tegorocznej edycji Spotkań Jazzowych. W lipcu, w znanym i lubianym już cyklu koncertów plenerowych pt. „Fontanny klasyki”, tym razem jako „Jazzowe Fontanny” wybrzmiały trzy koncerty  sięgające repertuarem do jazzu tradycyjnego. Jesień jazzową rozpoczął wrześniowy koncert Willa Santt’a, a październik zaprosił nas na dwa dni wypełnione koncertami z różnych nurtów jazzu. Były też Zaduszki jazzowe, które – jak podkreśla Dorota Drozd – w 40-letniej historii Spotkań były zagrane po raz drugi, właśnie w dniu zadusznym. 

Przed nami ostatni już dzień koncertowy – 23 listopada. Wybrzmią wtedy cztery koncerty.

     O tym, jak doszło do stworzenia Głogowskich Spotkań Jazzowych, o ich rozwoju, kolejnych pomysłach, przemianach, a także trudnościach, które trzeba było pokonać, opowiedzą twórcy Spotkań oraz dyrektorzy kolejnych edycji: Zbigniew Rybka, Mirosław Grzeszczak, Violetta Marcinkowska [red: Woźniak-Rybka] oraz Dorota Drozd.

Głogowskie Spotkania Jazzowe, ale również sam jazz ulegały przemianom. Można pokusić się o stwierdzenie, że GSJ są odzwierciedleniem trendów, jakie pojawiały się w samym jazzie. Na pytanie, jak zmieniły się Spotkania przez te 40 lat i jak zmienił się sam jazz, próbuje odpowiedzieć Dorota Drozd, obecna dyrektor Spotkań:

- Nie jestem historykiem jazzu i nie chcę budować tu jakiejś nowej filozofii. Zależy, na który czas spojrzymy. Od muzyki gospel, od swingu, od bluesa idąc, potem w różne mainstreamowe, cool jazzowe, bebopowe czy freejazzowe ścieżki, wpływy hip-hopu, muzyki klasycznej i przenikania się muzyki pop do muzyki improwizowanej widzimy bardzo różne odcienie jazzu. Jazz jest na tyle eklektyczną muzyką – i całe szczęście – tworzoną przez „artystów inteligentnych”, że ewoluuje cały czas. Ja kocham ten jazz, który urzeka mnie melodią, który urzeka mnie harmonią, który pokazuje mi syntetyzowanie, przenikanie się rozmaitych nurtów w muzyce, czy to klimatem, czy brzmieniem, barwą, instrumentacją, ubogaconą harmonią czy charyzmatyczną grą muzyków. To w jazzie kocham.

     Spotkania Jazzowe utrwaliły się w świadomości i odczuciach miłośników muzyki jazzowej jako święto jazzu odbywające się jesienią. Tak było od początku, kiedy Spotkania Jazzowe jeszcze się kształtowały.

Zaczęły się w czasach, kiedy w Polsce było jeszcze niewiele tego typu imprez. Mówi o tym Zbigniew Rybka:

- Do Głogowa przyjeżdżali ludzie, którzy w różnych miejscach organizowali jakieś przedsięwzięcia jazzowe. Trzeba pamiętać, że nie było wtedy w Polsce dużo festiwali jazzowych. Był Jazz Jambore, Jazz nad Odrą, był Festiwal w Krakowie. Był też w Kaliszu – Festiwal Pianistów Jazzowych. Świat jazzu nie był taki duży. A oni wszyscy przyjeżdżali do Głogowa. Przyjeżdżali też ludzie z innych ośrodków kultury, żeby zakosztować tej atmosfery, podpatrywać, zobaczyć, jak to jest, a potem tworzyć u siebie.

O święcie jazzu w czasach, kiedy była dyrektorem Spotkań, mówi też Violetta Marcinkowska:

- Trzeba pamiętać, że to były trzy dni pod rząd, to był intensywny weekend, inaczej niż w tej chwili. Zaczął to Zbyszek, a ja kontynuowałam. Na trzy dni łatwiej było przyjechać komuś z Polski.

Ja uważałam, że jeśli coś jest festiwalem z nazwy - chodzi o tworzenie aury, atmosfery – zatem powinny to być dwa lub trzy dni takie intensywne. Wtedy ludzie tym żyją.

W tym roku GSJ są rozciągnięte w czasie. Od końca kwietnia do końca listopada. Czy to jest lepiej? Nigdy nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Dorota Drozd tak to uzasadnia:

- Obecnie jest to absolutnie pojedyncza, jubileuszowa sytuacja. Mamy 40 Głogowskie Spotkania Jazzowe, stąd chcieliśmy zacząć w dniu, który jest dla jazzu ważny, czyli w Międzynarodowy Dzień Jazzu na koniec kwietnia. Poprzez te letnie koncerty chcieliśmy zaznaczyć, że ten jazz w Głogowie wciąż jest, żeby usłyszeli i zobaczyli go również ci, którzy – być może – nie przyjdą na koncerty z powodu braku pieniędzy czy innych przeszkód. Wyszliśmy z nim w plener. (Tak jak to się stało w pandemii.)

     Nie byłoby Spotkań Jazzowych, gdyby nie autentyczni miłośnicy jazzu. Takimi osobami są ludzie, których wymienia się jako twórców i organizatorów kilku pierwszych Spotkań Jazzowych: Zbigniew Rybka, Mirosław Grzeszczak, Leszek Zamaria, Piotr Tomicki.

O początkach zainteresowania jazzem mówią dwaj z nich:

Zbigniew Rybka:

- Z jazzem zetknąłem się, kiedy byłem jeszcze w Zielonej Górze w ogólniaku. Jako młody człowiek działałem tam przy Polskim Stowarzyszeniu Jazzowym. Robiliśmy reklamy, sprzedawaliśmy bilety. Za to mieliśmy wstęp na koncerty jazzowe, które odbywały się w Zielonej Górze, głównie w klubach studenckich. W latach 70-tych zielonogórskie środowisko jazzowe było dosyć mocne. Ze swoim przyjacielem Darkiem Zajączkowskim, też głogowianinem, wsiąkliśmy w to środowisko.

Mirosław Grzeszczak:

- Ja się wychowałem na muzyce rockowej lat 70-tych. Słuchałem bardziej ambitnego rocka, to był tzw. art rock, czyli Emerson, Lake and Palmer, Yes, Jethro Tull – takie zespoły, które kolaborowały z muzyką klasyczną (czerpały z muzyki klasycznej) I to mnie wtedy najbardziej pociągało w muzyce. Ale jak zacząłem uczyć się we Wrocławiu, trafiłem przez przypadek na koncert jazzowy do Piwnicy Świdnickiej. Grał wtedy Extra Ball, a na gitarze grał Jarek Śmietana. Ja gitarą interesowałem się całe życie. Wpadłem po uszy. Byłem oczarowany, pamiętam te koncerty do dzisiaj. Bo na tym jednym się nie skończyło, potem chodziłem już systematycznie. I tak zaraziłem się jazzem.

     Zrodziło się pragnienie, żeby jazz zaistniał w Głogowie. Zanim jednak rozpoczęła się trwająca 40 lat historia GSJ, najpierw odbywały się czwartki jazzowe. Zbigniew Rybka sięgnął pamięcią do tych czasów:

- W 1980 roku Mirek Grzeszczak i ja rozpoczęliśmy pracę w klubach spółdzielczych; Mirek w „Azurycie”, ja w „Miedziaku”.

Przed rokiem 1980 jazzu w Głogowie praktycznie nie było. Odbywały się jakieś wydarzenia w Powiatowym Domu Kultury, potem w Miejskim Domu Kultury, ale to było sporadyczne.

W „Miedziaku” zacząłem robić czwartki jazzowe. Spotykaliśmy się co czwartek, słuchaliśmy płyt, wtedy jeszcze winylowych, rozmawialiśmy na temat jazzu, było trochę prelekcji.

I te spotkania to był właściwie początek.

Czwartki jazzowe zostały przerwane, ponieważ obaj – Z. Rybka i M. Grzeszczak zostali zabrani do wojska. Kiedy po dwóch latach wrócili, kierownikiem „Azurytu” był Leszek Zamaria, a Zbigniew Rybka został kierownikiem Domu Kultury „Pegaz”.

Mamy więc trzy nazwiska twórców Głogowskich Spotkań Jazzowych. Lecz zanim do nich doszło, w klubach zaczęły być organizowane koncerty jazzowe, już „na żywo”. Zaczęli przyjeżdżać jazzowi muzycy.

- W pewnym momencie w Głogowie pojawił się Piotr Tomicki – mówi Zbigniew Rybka – to jest ważna postać dla historii Spotkań Jazzowych.

- Pojechaliśmy do Piotra Tomickiego do Wrocławia – wspomina Mirosław Grzeszczak. – On był szefem Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Jechał Zbyszek Rybka, Leszek Zamaria i ja. Tam, u Piotra wykluwały się pierwsze pomysły.

Zbigniew Rybka uzupełnia informacjami, na czym polegała współpraca:

- Piotr Tomicki, jako przedstawiciel PSJ-u, zaproponował współpracę: oni zapewniają muzyków – mają w swoim portfelu różne zespoły jazzowe i różnych artystów, muzyków, którzy chcą grać, koncertować, a PSJ chce im takie miejsca do koncertowania zapewnić. Od drugiej strony oczekują kwestii organizacyjnych. Miało być miejsce do grania, miała być sprzedaż biletów, reklama, itp. Nie ukrywam, że była to dla nas ciekawa propozycja, bo nie musieliśmy się martwić o honoraria dla artystów. Wymagało to jednak zgody naszej szefowej, pani Euforyzyny Kędzi, która była koordynatorem klubów spółdzielczych.

Odbyło się spotkanie w Głogowie. Przyjechał Piotr Tomicki, był Leszek Zamaria, był Mirek Grzeszczak i ja. Pani Kędzia zgodziła się. W ten sposób zaczęły pojawiać się w Głogowie zespoły jazzowe. Pierwszym z nich, który zainaugurował tę współpracę, był Heavy Metal Sekstet – ciekawa nazwa – młody zespół jazzowy. Ten pierwszy koncert odbył się w „Azurycie”. Później był kolejny, m.in. wystąpił zespół Crash. To była wtedy młoda grupa, ale z niej się wywodziło potem wielu świetnych polskich muzyków.

Jak zaczęliśmy, to okazało się, że mamy publiczność. Była to publiczność klubowa, bo jazz jest muzyką klubową. Dopiero potem wszedł do sal koncertowych, filharmonii, na salony.

      Zaczęło się więc od czwartków jazzowych, przy płytach, potem były koncerty na żywo organizowane we współpracy z PSJ-em. Koncerty cieszyły się dużym zainteresowaniem, przyszedł więc czas na kolejny krok. Zbigniew Rybka tak o tym opowiada:

- Był jeden koncert, drugi, trzeci... Wtedy przyszło mi do głowy, że może warto by jakoś podsumować rok takiego grania i współpracy z PSJ-em. Nie chodziło o festiwal – bardziej spotkanie, coś, co by się wyróżniało. Gramy klubowo, jest okazja do tego żeby się spotkać, porozmawiać o jazzie, posłuchać jazzu. Jeszcze wtedy jam session się udawał.

Z Piotrem Tomickim zrobiliśmy pierwszą przymiarkę.

Wtedy, w 1985 roku na I Głogowskich Spotkaniach Jazzowych zagrały dwa zespoły: młody zespół Trio Jazzowe. Jeden z młodych ludzi, bardzo dobry saksofonista, był z Nowej Soli, a więc było trochę lokalnie. Drugi zespół to Laboratorium, który był już u nas zespołem znanym z czwartków jazzowych. Otwierał je i kończył utwór „Krakowski Festiwal Jazzowy” grany przez zespół Laboratorium. I nagle mamy Laboratorium w Głogowie na żywo! To było coś niesamowitego.

Zaplanowaliśmy kolejne Spotkania. Drugie były już dwudniowe.

     Głogowskie Spotkania Jazzowe rozwijają. Pojawiają się kolejne pomysły. Najlepiej jednak opowie o nich Zbigniew Rybka:

- Wokół idei Głogowskich Spotkań Jazzowych zaczęło gromadzić się coraz więcej ludzi. Pojawił się ze Śląska Andrzej Matysik, który prowadził prelekcje na temat bluesa. Zaproponował, że mógłby poprowadzić takie prelekcje w szkołach. Stwierdziliśmy, że to fajny pomysł, bo jak chcemy mieć odbiorców, to trzeba edukować. Andrzej miał już wtedy tysiące kaset i to takich, których w Polsce nie można było dostać. Jeździł na festiwale bluesowe do Chicago, był znawcą bluesa. Dołączył do nas z prelekcjami dla młodzieży.

Ponieważ mieliśmy Andrzeja u siebie, a on miał do dyspozycji całą plejadę bluesmanów, do kolejnego festiwalu dołączyliśmy dzień bluesa.

Prelekcje dla młodzieży to był początek działań edukacyjnych. Za nimi przyszły następne pomysły, koncerty edukacyjne na żywo:

- Chciałem, żeby była też jakaś edukacja dla dzieciaków, bo jeśli zaczynamy, to zaczynamy od najmłodszych i idziemy dalej – mówi Zbigniew Rybka – W ten sposób zaczął kształtować się program: piątki zrobiły się bluesowe, soboty i niedziele były jazzowe. W międzyczasie były koncerty edukacyjne.

Oprócz koncertów głównych były jamy [red. - jam sassion] w klubach. Atmosfera była super.

     Następnym pomysłem był bal jazzowy. I znów oddajemy głos Zbigniewowi Rybce:

- Chcieliśmy trochę odkłamać opinię, że jazz to taki „kociokwik” i nikt niczego nie rozumie. W latach 70-tych dominujący był free jazz. On właśnie stworzył taką opinię, że jazz jest trudny.

Chcieliśmy pokazać, że jazz jest dla każdego. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby zrobić bal jazzowy, żeby ludzie przy jazzie potańczyli, nie tylko słuchali.

Po raz pierwszy bal zorganizowaliśmy na V Spotkaniach Jazzowych. Wtedy jeszcze wszystko dzieje się w klubach. Spotkania odbywały się w dwóch miejscach: „Azuryt” i „Pegaz”. Głównie dlatego, że tam było dużo miejsca. Pozostałe kluby były mniejsze. Bal odbył się w „Pegazie”, kolejne odbywały się w restauracji „Salome”.

Na następnym [red: VII GSJ] zagrał zespół „Sami Swoi” Zbyszka Czwojdy z Wrocławia. Zespół miał czarnego wokalistę Wayna Bartletta. To była wielka postać - Amerykanin, czarnoskóry, świetny wokalista – taki „Ray Charles” po prostu. I świetnie grający zespół. Jak oni zagrali, to ludzie oszaleli.

     Wydarzeń składających się na Spotkania Jazzowe przybywa. Wyraźnie było już widać ich kształt: jest edukacja, rozrywka (bal), są koncerty, również bluesowe. Oprócz tego odbywały się spotkania organizatorów wydarzeń muzycznych i osób związanych z jazzem. Było miejsce na dyskusję, dzielenie się doświadczeniami, pomysłami. Te wszystkie wydarzenia były dokumentowane, opisywane, podsumowywane:

- Na bieżąco była redagowana gazetka festiwalowamówi Zbigniew Rybka. – Robiło ją dużo młodych osób, głównie ze szkół średnich. Koordynowali nasi ludzie: Marek Sienkiewicz, Violetta [red: Marcinkowska]. Ci młodzi ludzie zbierali materiały, robili wywiady z artystami, robili zdjęcia. Potem trzeba było to złożyć, wydrukować, powielić (nie było komputerów), żeby te 200 egzemplarzy było gotowych na godzinę 18.00, kiedy zaczynały się koncerty. Pracowali praktycznie 24 godziny na dobę. Ale to integrowało i wiązało tych ludzi z festiwalem. Tworzyła się taka fajna rodzina. Przy tym mieli okazję poznać Ptaszyna-Wróblewskiego, Namysłowskiego i innych. Grali u nas najlepsi – mówię nie tylko o Polakach. Grał u nas najwięksi jazzmani na świecie. Przy okazji - niedawno zmarł Benny Golson, najstarszy z plejady amerykańskiego jazzu, saksofonista tenorowy. On również był u nas w Głogowie. W tamtych czasach ściągnięcie ludzi z zewnątrz, a szczególnie z Ameryki – pamiętajmy, że mówimy o latach 80-tych – to nie była prosta sprawa.

     Przez pierwsze lata spotkania Jazzowe odbywały się w klubach spółdzielczych. Organizatorem była SM „Nadodrze”, dwa kluby: „Pegaz” i „Azuryt”.

- Dyrektorem organizacyjnym byłem ja – mówi Zbigniew Rybka – a dyrektorem artystycznym był Piotr Tomicki, który odpowiadał za kwestie związane z kontraktowaniem artystów.

Mirosław Grzeszczak zajmował się kwestiami organizacyjnymi związanymi z popularyzacją i rozkręcaniem imprezy. - Generalnie to myśmy wspólnie zasiadali w takiej pseudo-radzie programowej – mówi – dyskutowaliśmy i to się klarowało. A potem wszyscy zajmowaliśmy się tym, co akurat w danym momencie było potrzebne.

Zorganizowanie koncertów w klubach nie było łatwe. Mirosław Grzeszczak wspomina:

- Były duże problemy, żeby te pierwsze Spotkania nagłośnić. W tych naszych klubach nie było wtedy odpowiedniego sprzętu muzycznego, żeby robić takie imprezy. Braliśmy sprzęt z MOK-u. Była potrzeba większego nagłośnienia, bo np. The Young Power to była kilkunastoosobowa ekipa i ich koncert wymagał większego zestawu nagłośnieniowego. Ledwo mieścili się na scenie w Klubie Azuryt.

     W 1991 roku organizatorem Głogowskich Spotkań Jazzowych zostaje Miejski Ośrodek Kultury.

- Dostałem propozycję zostania dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury – mówi Zbigniew Rybka – a spotkania Jazzowe „poszły” za mną z całym dobrodziejstwem. To już było 6 lat festiwalu, zaistniał na mapie Polski, już był znany.

Przyjąłem do MOK-u Mirka Grzeszczaka jako kierownika działu organizacyjno-artystycznego. Mirek przy GSJ dalej pełnił funkcję taką, jak wcześniej. Zajmował się głównie artystami, a poza tym koncertami dla młodych.

Pracował też Leszek Zamaria, ale później odszedł.

Głogowskie Spotkania Jazzowe w MOK-u rozwijały się. O swoich zadaniach mówi Mirosław Grzeszczak:

- Pamiętam, że Zbyszek Rybka obejmując dyrektorowanie w MOK-u miał ambitny plan, żeby stworzyć takie kameralne miejsce do koncertowania. Generalnie chodziło o to, żeby można było robić jam sassion. Sala widowiskowa była za duża i nie miała odpowiedniej atmosfery na jam sassion. Stworzył wtedy Kawiarnię M. Przez te lata, kiedy Zbyszek był dyrektorem, ja zajmowałem się głównie organizacją koncertów w kawiarni M. To było moje zadanie. Tam były jam sassion i niektóre koncerty. Oprócz wielkich gwiazd przyjeżdżali też muzycy, którzy występowali bardziej kameralnie. Tam odbywały się również koncerty bluesowe. Mocno starałem się promować głogowskie zespoły. Był zespół Pivo, był Who Knows. Tych zespołów już nie ma, ale to były lokalne głogowskie zespoły bluesowe. Zespół Pivo coverował wtedy Jimiego Hendrixa i robił to naprawdę fajnie.

Zajmowałem się też koncertami edukacyjnymi, które odbywały się na sali widowiskowej.

Pomysł zrobienia Kawiarni M wynikał z przekonania, że jazz powinien być obecny w przestrzeni kulturalnej, powinien być grany nie tylko przy okazji Spotkań Jazzowych. Wtedy będzie on autentyczny i będzie publiczność na koncertach festiwalowych.

     Pomysłów nie brakuje. Kolejnym jest zorganizowanie koncertu Głogowskich Spotkań Jazzowych w kościele. Ale to musi być koncert odpowiedni do tego miejsca.

- Przyszło nam do głowy – mówi Zbigniew Rybka – że fajnie by było poszukać miejsc, gdzie jeszcze – oprócz klubu, oprócz sali w MOK-u – można by próbować grać jazz. Wtedy pojawiła się myśl, że jeśli mamy gospel, muzykę sakralną, to może by zrobić koncerty w kościele. I w ten sposób w kościele na Koperniku odbył się pierwszy koncert Spotkań Jazzowych. Byli Singersi z kimś jeszcze – duży skład, który zafunkcjonował. I znów pojawiła się następna sprawa.

To były te główne elementy Spotkań Jazzowych: czyli blues, jazz, edukacja, kościół, były spotkania organizatorów, był bal jazzowy.

- Przenieśliśmy go [red: bal] potem do Klubu Mayday, mieliśmy swoje super miejsce. Bal już zyskał wtedy renomę. Przyjeżdżali ludzie z całego Dolnego Śląska. A grały największe gwiazdy: wspomniany już Bartlett i zespół Sami Swoi, była też Ewa Bem, Kwintet Fijałkowskiego i jeszcze wielu innych. Było elitarnie. Później dla równowagi zaczęliśmy w M-ce robić takie potańcówki dla młodych. Pojawił się wtedy hip-hop w zderzeniu z muzyką jazzową. Prowadzili DJ-e, czasem ktoś występował. Młodzi mieli okazję, żeby pobawić się, potańczyć przy tym.

Do tego dochodziła jakaś wystawa, najczęściej fotograficzna, głównie polskich fotografików. Mieliśmy jeszcze wtedy w Głogowie Janka Bebela.

Moja przygoda z Głogowskimi Spotkaniami Jazzowymi zakończyła się, kiedy zostałem prezydentem. Miałem jakiś wpływ na ich kontynuację, ale nie ingerowałem w sam festiwal.

Cieszę się, że ten festiwal jest, ale mam do niego stosunek taki trochę obojętny. Nie mam żadnego wpływu na niego. To już nie jest mój festiwal. Takie jest życie.

     W momencie, kiedy odchodzi z MOK-u i od Spotkań Jazzowych Zbigniew Rybka, w pewnym sensie kończy się pewien ich rozdział. Z twórców festiwalu pozostaje Mirosław Grzeszczak. On zostaje kierownikiem artystycznym GSJ. Dyrektorem MOK-u jest wtedy Mirosław Eder.

Wybór Mirka Grzeszczaka na kierownika artystycznego był naturalny i oczywisty. Od początku współtworzył i współorganizował Spotkania, znał więc je „od podszewki”. Ważne jest też, że współpraca z Piotrem Tomickim nadal trwa, choć na mniejszą skalę. Jak zresztą mówi Dorota Drozd, obecna dyrektor GSJ, Piotr Tomicki pojawiał się jeszcze, kiedy ona była dyrektorem.

O tym czasie mówi Mirosław Grzeszczak:

- Mirosław Eder zdał się na takie imprezy i działania programowe, które już były rozwinięte w MOK-u. Starał się je kontynuować, w tym również Spotkania Jazzowe. To było jego zasługą, że potrafił to docenić i nie zakończyć, nie zamknąć tych imprez.

A czasy były ciężkie. Z perspektywy czasu, jak patrzę na te Spotkania Jazzowe, to ewenement, że w ogóle się odbywały – i Stachuriada, i Mayday Rock Festiwal i wiele innych imprez. To były czasy transformacji politycznej, nie było pieniędzy, ludzie byli biedni i korzystanie z kultury było w jakiś sposób ograniczone.

Eder był człowiekiem bardzo oszczędnym. W takich czasach to dobra cecha, ale kazał mi zrobić imprezę za jakieś śmieszne bardzo małe pieniądze. Udało się – w koncercie galowym wystąpił Michał Urbaniak w swoim słynnym projekcie UrbanatorI i II. Wystąpił wtedy też bardzo dobry gitarzysta z Niemiec, Michael Sagmeister. Formuła była nieco ograniczona, ale był koncert bluesowy i jam sassion w Kawiarni M. Był też koncert galowy.

     W 1997 roku Dyrektorem Festiwalu zostaje Violetta Marcinkowska jako zastępca dyrektora MOK-u. Jeszcze wtedy kierownikiem artystycznym jest Mirosław Grzeszczak, ale w kolejnym roku już całkowicie prowadzenie Spotkań przejmuje Violetta Marcinkowska. Jak sama mówi:

- To była naturalna decyzja, naturalna konsekwencja. Jazz zawsze był mi bliski. Ale najciekawszy był i jest sam środek jazzu. On mnie inspirował. Jako dyrektor miałam prawo dobierać skład osobowy i kształtować festiwal. W zasadzie nie było żadnej rady programowej, ani nikogo, kto by powiedział, że tak nie może być.

W tym czasie pozyskiwałam wielu sponsorów i stąd wiele tych gwiazd mogło się pojawić.

Temperatura i odbiór festiwalu był naprawdę znaczący, ponieważ przyjeżdżali ludzie z całej Polski , kupowali bilety, karnety. Festiwal cieszył dużą popularnością i rangą w Polsce. Były artykuły w branżowych pismach, takich np. jak Jazz Forum, reklama i program festiwalu pojawiał się w ogólnopolskich stacjach radiowych.

Głogowskie Spotkania Jazzowe zaczęły się zmieniać. Violetta Marcinkowska miała swoją wizję i pomysły:

- Bardzo chciałam promować artystów nie do końca znanych. I takich ściągałam, głównie z Francji i Europy (tzw. młody jazz). Potem się okazało, że Ci ludzie mocno zaistnieli w świecie jazzowym.

Chciałam też, żeby było dużo kobiet. I pojawiło się dużo nazwisk, które potem stały się istotne.

Dla mnie ważna jest sceniczność i to, że widz przychodząc ma możliwość obejrzenia rożnych rzeczy.

To, że ja preferowałam środek jazzu, to nie znaczyło, że tylko on był. Żeby pogodzić różne gusta publiczności, starałam się o taki dobór artystów i tak skonstruowany festiwal, żeby ludzie mieli różnorodność zapewnioną.

Zawsze była jakaś gwiazda, która była „wisienką na torcie”. Przez jakiś czas było trochę bluesa, bo jeszcze Zbyszek zaczął, ale ja go mniej faworyzowałam, bardziej starałam się, żeby ten festiwal był bardziej jazzowy i żeby był ten element kobiecy.

Ważnym celem była sprzedaż biletów i karnetów. Bardzo mocno postawiłam na to, żeby skończyło się rozdawnictwo po to tylko, aby zapełnić salę. Chciałam, żeby jednak tu przyjeżdżali specjalnie ludzie jak na wydarzenie, które współtworzyli w ten sposób i robiąc sobie samemu święto, czyli urlop w Głogowie, w jesieni.

     Od 17 lat dyrektorem Głogowskich Spotkań Jazzowych jest Dorota Drozd. Można by odnieść wrażenie, że to było jej przeznaczenie. Jak sama wspomina:

- Po raz pierwszy taka myśl pojawiła się – sformułowane nie przeze mnie – kiedy jeszcze studiowałam muzykologię w Krakowie. Wracałam na weekend do domu. Znajomi muzycy – Joachim Mencel i Andrzej Cudzich (śp.) jechali do Głogowa zagrać koncert, właśnie na Spotkaniach Jazzowych. Zabrałam się z nimi, oszczędzając na bilecie, z kontrabasem Andrzeja przy szyi i plecakiem na kolanach (mercedes kombi). W drodze rozmawialiśmy o jazzie w Głogowie i w pewnym momencie Andrzej powiedział: „Może kiedyś będziesz dyrektorem festiwalu? Ty mogłabyś taką imprezę poprowadzić”. Nie traktowałam tego poważnie, nawet chyba rozbawiło mnie to, zwłaszcza, że była to luźna uwaga, bez jakichkolwiek podtekstów i sugestii.

Kiedy Violetta Woźniak-Rybka, poprzednia dyrektor Spotkań Jazzowych odeszła z Miejskiego Ośrodka Kultury, w jednym roku Spotkania Jazzowe poprowadziła agencja zewnętrzna, z Leszna. Po ich zakończeniu poszłam do pani dyrektor Mareńczak zirytowana odrobinę doborem artystów, którzy byli w poprzedniej edycji GSJ i zaproponowałam – mało skromnie może – że chyba dałabym radę poprowadzić Głogowskie Spotkania Jazzowe i że nie potrzeba nam do tego ludzi z zewnątrz. Byłam chyba przekonująca, no i oczywiście zadziałał czynnik ekonomiczny. Muzyka jazzowa była i jest mi bliska, orientowałam się w tym, co się dzieje na rynku muzycznym, bywałam na koncertach, miałam trochę kontaktów. Uważałam, że organizacyjnie jestem na to gotowa. Należało to kontynuować, rozwijać.

I tak zostałam. W tym roku to już moje 17 Spotkania Jazzowe.

A jak chciała je poprowadzić? Jej celem było przybliżenie ludziom jazzu.

- Na pewno chciałam pokazać, że muzyka jazzowa nie jest muzyką trudną i nie jest tylko i wyłącznie dla koneserów. To był mój plan. Ważne jest dla mnie upowszechnianie jazzu i wychodzenie naprzeciw zapotrzebowaniem publiczności. Wcześniej, miałam wrażenie, że było bardziej elitarnie i chyba momentami trochę hermetycznie. Wydaje mi się, że taka nabudowała się otoczka wokół Festiwalu, że trzeba bywać i się pokazać. Chciałam tego uniknąć. Chciałam, żeby to było dostępne, żeby bilet nie był drogi, żeby ludzie przestali się bać słowa jazz. Chciałam też, żeby artyści, których podglądamy w wirtualnym świecie, nawet ci ikoniczni, mogli stawać na głogowskiej scenie.Bardzo często, kiedy zapraszałam ludzi na koncerty, spotykałam się z taką reakcją: „nie, nie. Ja nie lubię jazzu. Ja się nie znam na tym”. Bardzo mi zależało, żeby to przełamać.

Bardzo cenię sobie GSJ za czasów Violi - były niezwykle odkrywcze muzycznie. Dziś klucz do budowania line up’u festiwalowego nie jest prosty. Jest obecnie mnóstwo festiwali jazzowych w Polsce, festiwali z dużymi budżetami i dużymi gwiazdorskimi składami. Dziś artystów nie szuka się po agencjach artystycznych. Trzeba bywać na koncertach, sprawdzać reakcje widza, ale też być czujnym na młodych przezdolnych jazzmanów, również w przestrzeni internetowej. Wielu artystów znajduje się dziś po prostu w mediach społecznościowych. Aczkolwiek gwiazda to zawsze klucz i magnes dla publiczności.

     Praca przy Spotkaniach Jazzowych nie jest łatwa i przewidywalna. Trzeba być prawdziwym pasjonatem, żeby sobie poradzić z wieloma zaskakującymi i trudnymi sytuacjami.

Dla Doroty Drozd: Jazz to jedna wielka improwizacja. Posiadłam tę sztukę reagowanie na zmiany tu i teraz. Tę umiejętność i ten „sposób na życie” przy planowaniu wydarzeń festiwalowych rzeczywiście trzeba mieć we krwi. Rozmowy toczą się z artystami bardzo długo i długimi miesiącami trzeba pertraktować warunki techniczne, logistyczne, dopasowywać wszystko do możliwości organizacyjnych i finansowych, reagować na zmiany riderowe itp. Często zdarza się tak, że artysta, którego chcielibyśmy pokazać, w danym terminie nie jest dostępny, albo po prostu nie stać nas na takie czy inne nazwisko.

W momencie, kiedy zaczynałam, moim marzeniem było zaprosić Natalie Cole z piosenkami ojca. Oczywiście to było porywanie się z motyką na słońce, było to poza naszymi możliwościami.

Plan tak naprawdę jest jeden: planem jest budżet i planem jest termin. Wszystko, by publiczność chciała przyjść, zatrzymać się, posłuchać, czasem poznać nieznane. To jest jedyny plan, jaki można sobie obrać.

     Co jest najtrudniejsze , co jest największym wyzwaniem przy organizacji takiej imprezy?

Dorota Drozd mówi, że:

- z pewnością sprawy organizacyjnie, dopięcie wszystkiego. Zwłaszcza, gdy zaprasza się wybitnych artystów, szczególnie ze świata.

Nie ukrywam, że zapraszanie polskich artystów jest bardzo przyjemne i stosunkowo proste, jeśli zgrywamy terminy. Cudowne jest poznawanie i młodych artystów, i tych już na piedestale. Schody zaczynają się, kiedy przyjeżdżają artyści zza granicy, bo trzeba zadbać o znacznie więcej spraw, począwszy od odpowiedniego nagłośnienia, zabezpieczenia backline’u, biletów lotniczych, transferów z lotniska, tłumaczenia. Jest tych rzeczy mnóstwo i trzeba sobie z tym poradzić.

Artyści mają czasem swoje przyzwyczajeniaalbo nietypowe oczekiwania. Ktoś czegoś nie lubi, ktoś inny znika, bo potrzebuje wyciszenia, ktoś potrzebuje dywanu w kolorze czarnym na scenie, ktoś potrzebuje nagle ubrania, bo się gdzieś zgubiło, ktoś nie ma instrumentu, bo się gdzieś uszkodził albo strun i szybko trzeba te drobiazgi ogarnąć, załątwić, by artysta mógł w pełni formy wyjśćdo publiczności.

Trzeba to wszystko „pochwytać”, a potem uśmiechnąć się, wyjść na scenę wyjść i powiedzieć: „dobry wieczór Państwu”.

À propos ciekawostek. Pamiętam taką sytuację:

Grał u nas wspaniały artysta, Al Di Meola. Mieliśmy wytyczne przy transferze lotniskowym, że musi być odpowiedniej klasy auto, którym ma być przewieziony. Zorganizowaliśmy to auto. Po koncercie artyście zależało, żeby odjechać i odpocząć w hotelu jak najszybciej. I okazało się, że nie mieliśmy już tego auta. Poprosiłam mojego męża, żeby naszym starym citroenem przewiózł go do hotelu. Artysta był bardzo zadowolony i zdziwiony, że w ogóle było jakieś zapotrzebowanie co do marki i jakości auta, którym miał być wożony.

Z perspektywy czasu o wyzwaniach i trudnościach Violetta Marcinkowska mówi podobnie:

- Najtrudniejsza była sztuka opanowania nieprzewidywalnego czynnika ludzkiego lub fizycznego, tzn. że na przykład nie doleciały instrumenty, a muzyk był. Albo że one się gdzieś pogubiły, nie doleciały na czas. W jazzie improwizacja to taki element, który jest dla mnie najbardziej ciekawy i inspirujący. Wszystko było dopięte, ale nagle wydarzały się różne historie, i wtedy świat wirował i trzeba było działać, ściągać, kombinować. Dużo było takich sytuacji. Niby jest wszystko przewidziane, zaplanowane ale nagle okazywało się, że jednak coś się dzieje.

Dla mnie zawsze to była taka wielka improwizacja

Umiejętności organizacyjne nie tylko moje, ale wszystkich pracowników, kontakty okazywały się bardzo ważne.

Co jeszcze było najtrudniejsze? Przeżycie tych dni, takie fizyczne. To był czas niezwykle intensywny. Po latach wiem, że zapłaciłam za to dużą cenę. Ale nie zmieniłabym tego.

To był piękny czas tworzenia pewnej kreacji, fantastycznych ludzi wokół. I nie żałuję ani jednej sekundy

     Jazz się zmienia. Jaki jest teraz? Na to pytanie odpowiada Dorota Drozd:

- Jazz to przenikanie się światów muzycznych. I dobrze. Tegoroczna edycja pokazuje to bardzo wyraźnie od mainstreamowej Moniki Borzym i Patrycjusza Gruszeckiego, po swingujący SoundPack, czy fusionowego Ole Borud’a, freekowego Kubę Więcka. Zjechali się ludzie z całej Polski, żeby zobaczyć te koncerty. To jest właśnie kolor jazzu. Jest różnorodny, różnokolorowy.

Nie ukrywam, że bardzo cenię młody polski festiwal, który pojawił się trzy lata temu, o nazwie Jazz Around, który pokazuje, jak dookoła jazzu możemy zanurzać się w muzyce dobrej, wartościowej, która daje potańczyć, zachwycić się, czasem wyciszyć. Polecam bardzo. Pierwsza edycja odbyła się w zamku w Mosznej, druga była w Katowicach, w NOSPR-ze i w Centrum Kongresowym, a w tym roku w Warszawie. Byliśmy zresztą z ekipą współtworzącą GSJ na tych dwóch edycjach, były zachwycające, stąd właśnie Ole Borud, tam widziałam go po raz pierwszy na żywo i zachwyciłam się. Cieszę się, że możemy go nazywać artystą GSJ.

     Przed nami ostatni dzień koncerty 40 Głogowskich Spotkań Jazzowych. Jak w kontekście różnorodności jazzu będzie wyglądać ostatni koncertowy dzień 40 Głogowskich Spotkań Jazzowych?

- Właśnie tak – różnorodnie - mówi Dorota Drozd. - Każdy koncert będzie z innego nurtu.

Gwiazda wieczoru - Aaron Parks z magicznym Litlle Big, ktory grał u nas kilka lat temu z Terry Lynne Carrington. Gościnnie wystąpił wtedy z nimi Michał Urbaniak. Będzie mocny BIOS, będzie Paulina Przybysz z pierwszym swoim jazzowym albumem, będą debiutanci z Niemiec - The Emanias Project. Będzie pięknie!

Jazz przyciąga różnorodnych artystów i to będzie widać 23 listopada.

     Różnorodność jazzu, bogactwo brzmień, powinowactwa z innymi rodzajami muzyki… Czy można odpowiedzieć, czym jest jazz? Dla każdego z moich rozmówców znaczy coś innego:

Zbigniew Rybka:

- To jest kwestia tak zwanej wolności . Ta muzyka daje wolność, swobodę, możliwość improwizacji, twórczego działania. Tym się różni np. od muzyki klasycznej, która ma wszystko zapisane, uporządkowane. Tutaj tego nie ma.

To działanie teraz, w tym momencie. Jest niepowtarzalne, bo jest to jednorazowe. Tylko raz może się coś takiego wydarzyć.

To pewnie jest w jazzie najpiękniejsze i pewnie tak długo, jak muzyka improwizowana, jazzowa będzie się na tym opierała, będzie to główny walor.

Mirosław Grzeszczak:

- Jazz jest muzyką improwizowaną i czerpiąca z tak wielu stylów, że każdy może znaleźć coś ciekawego w jazzie. Ja na przykład lubię ten moment w jazzie, kiedy pojawił się cool jazz i Miles Davis, a później to się przerodziło jeszcze w acid jazz, gdzie był Herbie Hancock, Joe Zawinul Weather Report, Chick Corea – to było już pomieszanie jazzu z energią rocka. I to mnie zafascynowało. Do dzisiaj lubię, jak jazz jest energetyczny. Bardzo lubię również skandynawski jazz, np. Esbjorn Svensson, czy Nils Petter Molvaer – to jest taki cool jazz skandynawski, gdzie jest dużo takich plam dźwiękowych, muzyka jest niesamowicie przestrzenna, w sumie bardzo nostalgiczna, powolna, ale ma niesamowity urok. Lubię Leszka Możdżera z jego projektami. Bardzo ciekawa jest jego nowa płyta. Nagrał płytę na 3 fortepianach, każdy strojony w innym stroju. Takie eksperymenty są ciekawe. Jazz jest tak pojemny, czerpiący z różnych stylów, że można znaleźć niesamowitą ilość wspaniałej muzyki.

Słucham dużo jazzu, bluesa. Generalnie lubię muzykę improwizowaną, to mnie przyciąga. W muzyce improwizowanej ciągle coś się odkrywa, coś nowego się dzieje. A dzieje się najwięcej na koncertach. Dlatego, że każdy koncert, każde wykonanie jest inne. Nie ma dwóch takich samych improwizacji, dwóch takich samych wykonań.

Violetta Marcinkowska:

- To jest taki rodzaj odczuwania muzyki, współuczestniczenia, w której mogą być ludzie o pewnej wrażliwości. Bo jednak nie wszyscy słuchają jazzu.

Jazz jest hipnotyczny. Właśnie przez swoją hipnotyczność, zanurzanie się w tych dźwiękach jest formą takiego głębokiego relaksu.

Dorota Drozd:

Przestrzenią bardzo dobrej muzyki, bez której trudno jest żyć. Jest sposobem odbierania świata i współtworzenia świata w nieoczywiste harmonie. Jest wchodzeniem w relacje z innymi, współodczuwającymi podobnie, ludźmi.

 

Wspomnienia zebrała Elżbieta Bock-Łuczyńska

 

O Spotkaniach Jazzowych możemy dowiedzieć się również ze strony internetowej http://www.jazzwglogowie.pl/index.phpGłogowskie Spotkania Jazzowe.

Poza informacjami na temat aktualnej edycji festiwalu, programami wcześniejszych edycji, informacjami o artystach, można wysłuchać też wywiadów z niektórymi z nich.

 

O GSJ można przeczytać w 22 zeszycie Encyklopedii Ziemi Głogowskiej z 1994 roku. Informacja jest autorstwa Zbigniewa Rybki.

 

W obszernym materiale autorstwa Izabeli Owczarek z 1996 roku na temat kultury Głogowa w latach 1945 – 1990 znajdziemy obszerny fragment dotyczący Spotkań Jazzowych. Jest on zamieszczony w XXVII tomie Biblioteki Encyklopedii Ziemi Głogowskiej.

 

Być może kiedyś powstanie monografia Głogowskich Spotkań Jazzowych. Jest to marzeniem Doroty Drozd:

- Zanim przejęłam organizację festiwalu, z ośrodka kultury zniknęły wszystkie archiwalne materiały pozostawione po moich poprzednikach - plakaty, bilety, dawne gazetki festiwalowe - mam ogromny żal o to. Mieliśmy nawet taki pomysł z Andrzejem Winiszewskim, by zebrać to wszystko i spróbować stworzyć bibliografię Głogowskich Spotkań Jazzowych na któryś z jubileuszy. Materiałów, niestety, było bardzo niewiele. Przez wiele lat zbieramy strzępy archiwaliów festiwalowych. Może uda się nam ten pomysł wcielić w życie na 50 GSJ.

 

 

Opera głogowianki w Narodowym Forum Muzyki

W niedzielę 24 listopada 2024 roku w Narodowym Forum Muzyki odbędzie się niezwykłe wydarzenie muzyczne. A co ciekawe – za sprawą głogowianki Darii Kuziak!

Będzie to premiera pierwszej opery łemkowskiej pt. „Hołos” (pol. głos) dwa głosy solowe, kapelę łemkowską, orkiestrę kameralną i elektronikę.

„Hołos” to projekt wyjątkowy – wydarzenie, które sięga do korzeni łemkowskiej kultury, ale zarazem patrzy w przyszłość, tworząc pomost pomiędzy tradycją a współczesnością. Jego pomysłodawczynią jest Daria Kuziak. Daria jest kompozytorką i współautorką scenariusza.

„Opera ‘Hołos’ to pierwszy w historii utwór łączący w sobie muzykę ludową z muzyką współczesną i elektroniczną. Synteza współczesności i tradycji przebiega w nim na wielu płaszczyznach, między innymi poprzez połączenie kapeli i orkiestry, śpiewu operowego i białego oraz łemkowskiego tańca tradycyjnego ze współczesnym. W warstwie scenograficznej przeplatają się ze sobą bogata estetyka ludowa oraz nowoczesne, minimalistyczne, ale nasycone symboliką formy wizualne.”( Z programu opery.)

Opera składa się z dziewięciu płynnie połączonych scen i trwa około 60 minut. Jest ona połączeniem tradycji i współczesności. Warstwa elektroniczna utworu to fragment prawosławnego nabożeństwa żałobnego w wykonaniu chóru.

„Hołos” opowiada baśniową historię dwóch sióstr, które połączyła Tęsknota, mimo że rozdzielił je Los.

W role głównych bohaterek wcielą się cenione śpiewaczki: sopranistka Justyna Bluj, związana m.in. z Teatrem Wielkim - Opera Narodową oraz Aleksandra Michniewicz, która od lat współpracuje z chórem Narodowego Forum Muzyki.

W roli narratora pojawi się Kirył Pietruczuk, znany z serialu „1670”.

Poza tym wystąpią: Teatr Rozbark z Bytomia, grupa taneczna i kapela Łemkowskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Kyczera” z Legnicy oraz Orkiestra Kameralna NFM Lepoldinum.

Zapowiada się niezwykle ciekawie. W niedzielę odbędą się dwa pokazy spektaklu (godz. 16.00 i 18.30). Bilety na oba spektakle zostały wyprzedane w niecałe pół godziny!!!

A u nas wkrótce ukaże się wywiad z Darią Kuziak, kompozytorką opery.

 

Opera głogowianki w Narodowym Forum Muzyki - zdjęcie 1Opera głogowianki w Narodowym Forum Muzyki - zdjęcie 2

 

 

 

 

 

Nagroda za najlepszą książkę regionalistyczną za rok 2023

W konkursie im. Anatola Omelaniuka główną nagrodę w kategorii badań regionalnych za rok 2023 otrzymała monografia pt. „Kraina pól malowanych i bogatych złóż miedzi. Powojenne dzieje Gminy Żukowice”.

 Autorami publikacji są: prof. Joanna Nowosielska-Sobel i prof. Grzegorz Strauchold z Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Dariusz Andrzej Czaja z Towarzystwa Ziemi Głogowskiej. Książka jest źródłem informacji na temat powojennych dziejów gminy Żukowice, obejmujących zarówno akcje przesiedleńcze, jak i przemiany krajobrazowe oraz ustrojowe, aż po czasy współczesne.

To wielkie wyróżnienie dla publikacji Gminy Żukowice. W konkursie wzięło udział blisko 50 publikacji.

Uroczystość wręczenia nagród za rok 2023 odbyła się 26 października 2024 w Dolnośląskiej Bibliotece Pedagogicznej we Wrocławiu.

Nagroda jest przyznawana przez Radę Krajową Ruchu Stowarzyszeń Regionalnych Rzeczypospolitej Polskiej oraz Dolnośląskie        Towarzystwo Regionalne od roku 2017. W tym właśnie roku zmarł Antoni Omelaniuk (ur. 1932), polski regionalista, nauczyciel, działacz społeczno-kulturalny, publicysta, wieloletni przewodniczący Rady Krajowej regionalnych Towarzystw Kultury.

 

 

 Nagroda za najlepszą książkę regionalistyczną za rok 2023 - zdjęcie 1

Międzynarodowy Dzień Muzyki - 1 października 2024

Dzisiaj, 1 października obchodzimy Międzynarodowy Dzień Muzyki.

Został zainicjowany w 1975 roku przez Yehudi Menuhina, światowej sławy skrzypka i dyrygenta. W 1975 roku pełnił on funkcję Prezydenta Międzynarodowej Rady Muzyki, działającej przy organizacji UNESCO.

Głównym celem Międzynarodowego Dnia Muzyki jest „przedstawienie muzyki w taki sposób, by była kojarzona jako dobro ludzkości oraz promocja muzyków jako tych, którzy tworzą piękno muzyki”.

Narodowy Instytut Muzyki i Tańca corocznie publikuje przesłanie na Międzynarodowy Dzień Muzyki. Autorem tegorocznego jest skrzypek, prof. Krzysztof Jakowicz.

Mówi w nim o otaczających nas dźwiękach, które zewsząd atakują nas nadmiarem i zbyt dużym natężeniem.

W tym dniu zwraca się z apelem o uczczenie tego święta ciszą. Ale, według prof. Jakowicza, muzyka kompozytorów, takich jak Bach, Beethoven, Chopin, wpisuje się w tę ciszę.

Taką właśnie muzykę usłyszymy na recitalu fortepianowym Władimira Czernieckiego, który odbędzie się o godz. 19.30 w Foyer Centrum Kultury MOK. Oczywiście dzisiaj, 1 października 2024 r. 

 

 

W jego wykonaniu usłyszymy m.in.

J. S. Bach - Toccata d-moll

W. A. Mozart - Piano Sonata no. 11

F. Chopin - Ballada op. 47 no. 3

F. Chopin - Nocturn e-flat major op.9 no. 2

W. Czernecki - Fantazje

W. Wawiłow - Ave Maria

L. V. Beethoven - Dla Elizy

      

        Międzynarodowy Dzień Muzyki - 1 października 2024 - zdjęcie 1

 

Zapraszamy bardzo serdecznie!

 

A do zapoznania się z przesłaniem na Międzynarodowy Dzień Muzyki zapraszamy na stronę Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca:

https://nimit.pl/aktualnosci/przeslanie-na-miedzynarodowy-dzien-muzyki-2/

 

 


Co nieco o Głogowskich Konfrontacjach Literackich

Rozmowa z Katarzyną Swędrowską, jedną z osób zajmujących się organizacją Głogowskich Konfrontacji Literackich, z okazji ich trzydziestej edycji:

 

- Trwają XXX Głogowskie Konfrontacje Literackie. Są jubileuszowe. Co się wiąże z jubileuszem? 

- Z jubileuszem wiążą się przede wszystkim wspomnienia.

Wszyscy zaczynają liczyć – jeżeli to już trzydzieści lat, to w którym roku Konfrontacje się zaczęły?

Rozmawiają i zastanawiają się, czy można za początek tej imprezy uznać jakiś moment oficjalny , czy też nieformalny, moment, kiedy już zaczęło się dziać coś, co potem stało się takim wzorem, matrycą dla działań konfrontacyjnych.

Początek Głogowskich Konfrontacji Literackich to współpraca Klubu Batalionowego (wtedy Garnizonowego) z wrocławską Grupą Literacką „Dysonans”. To ważny element w rozważaniach na temat tego, co właściwie było początkiem.

Po drugie – zaczyna się poszukiwanie pamiątek. Wszyscy szukają zdjęć, wspomnień, dyplomów, wszystkich gadżetów, rekwizytów, które kojarzą im się z Konfrontacjami.

Ale, jak już mówiłam, jubileusz to przede wszystkim wspomnienia. Również te smutne. To wspominanie osób, których już nie ma między nami. Są to zarówno konfrontacjusze, jak i ci, którzy prowadzili warsztaty i ci, którzy byli autorytetami, występowali w charakterze gości spotkań literackich. Robi się w tym momencie melancholijnie i sentymentalnie. Ale, mimo smutnych wspomnień , to jest taka dobra podróż w przeszłość.

- Przez lata Konfrontacje prowadził Stefan Górawski, teraz ciężar organizacji spoczął na innych barkach, między innymi Twoich. Czym to jest dla Ciebie, z czym się wiąże?

-Podzieliliśmy ciężar głównych działań na trzy osoby. Działania Stefana i Klubu Batalionowego były dla nas ogromną podporą. To, co robił Stefan, jak działała jego osobowość - było niezwykle ważne. Stefan sobą zdobywał ludzi. W momencie, kiedy coś trzeba było załatwić, to ci, którzy usłyszeli hasło „Stefan Górawski”, robili wszystko, by pomóc.

Ale Konfrontacje – to nie tylko on. Wśród nazwisk ważnych dla GKL (Głogowskich Konfrontacji Literackich) należy wymienić na przykład Erykę Stolarską, która odpowiadała od początku za oprawę graficzną (logo, plakaty, dyplomy, programy, projekty okładek wydawnictw konfrontacyjnych…)

Kolejną ważną osobą była Małgorzata Grouz, „prawa ręka” Stefana, ciepła, uśmiechnięta kobieta, niezrównana organizatorka, mistrzyni w dziedzinie m.in. składu i korekty tomików konfrontacyjnych (przejmując obowiązki z tym związane – korzystałam z doświadczenia Małgosi, o wiele rzeczy ją wypytywałam, wiele się od niej nauczyłam).

I wreszcie Emil Pietrzak – człowiek, który potrafił swą pomysłowością, kreatywnością i poczuciem humoru ożywić każde spotkanie. To on przygotowywał konkursy, dzięki którym przez śmiech i zabawę budowała się międzyludzka bliskość. 

Od dwóch lat Klub Batalionowy nie jest już współorganizatorem – tak się toczy życie.

Teraz ciężar wszystkich działań organizacyjnych, związanych, m.in. z zapleczem konfrontacyjnym (np. zapewnieniem noclegów przybywającym z zewnątrz konfrontacjuszom), działań związanych z zapraszaniem gości, organizowaniem spotkań, ale też z występowaniem do różnego rodzaju podmiotów z prośbą o dofinansowanie - dzielimy na trzy osoby.

Takie najbardziej zaangażowane osoby to Krzysztof Jeleń, Izabela Owczarek i ja. Ale współpracujemy z ludźmi, dla których Konfrontacje przez te lata stały się ważne: m.in. z Dyrekcją i pracownikami Miejskiego Ośrodka Kultury, głogowskiego Teatru im. Andreasa Gryphiusa, Klubu Mayday, głogowskich szkół podstawowych i ponadpodstawowych.

- Nazwa imprezy to Konfrontacje Literackie. Co jest poddawane konfrontacji? 

- Wypadałoby się zwrócić do pomysłodawcy. A pomysłodawcą nazwy „Głogowskie Konfrontacje Literackie” jest Stefan Górawski. Czasem słowo „konfrontacja” , obecne w obiegu publicznym, kojarzy się z czymś niezbyt przyjemnym, np. ze skonfrontowaniem kogoś z kimś, jak np. podejrzanego ze świadkiem, czy dwóch osób, które mają różne wersje wydarzeń, itp.

Tymczasem chodzi o to, żebyśmy mogli porównać i zobaczyć, jak na ten sam temat mówią i myślą inni. Tym samym poszerzyć horyzonty. To jest kwestia porównania naszych wrażliwości, ubogacenia się sobą nawzajem.

Tu konfrontacje nie mają żadnych złych konotacji. 

- Głogowskie Konfrontacje Literackie to spotkania autorskie, warsztaty, konkursy. Co było takim zupełnym początkiem?

- Z tego, co wiem - warsztaty. Od tego się zaczęło.

- W ramach Konfrontacji Literackich jest kilka konkursów. Wśród nich Konkurs Główny. Na czym polega? 

- To jest chyba najstarszy konkurs konfrontacyjny. Nie jestem w stanie odpowiedzieć, kiedy dokładnie się zaczął. W momencie, w którym ja zaczęłam być częścią Konfrontacji (to był rok 1998 albo 1999) - ten konkurs już istniał. Przypuszczam więc, że musiał powstać na początku inicjatywy.

To konkurs, w którym mogą brać udział tylko i wyłącznie czynni uczestnicy Konfrontacji. Składa się w nim do oceny – właśnie konfrontacji – zestawy poetyckie. Składają się z trzech wierszy. Są opisane godłem, czyli wszyscy występują pod pseudonimami, nikt nie podpisuje się imieniem i nazwiskiem. U sekretarza Jury składają zestawy wierszy i kopertę z danymi osobowymi. Koperta jest podpisana tym samym godłem, pseudonimem, pod którym występuje autor.

Jurorzy otrzymują te teksty w czwartek wieczorem i muszą dzielić czas pomiędzy uczestnictwo w wydarzeniach konfrontacyjnych, czasem też prowadzenie niektórych z nich, a czytanie i ocenianie tekstów. Następnie spotykają się i ustalają werdykt. Nigdy nie dzieje się tak, ze czytają te wiersze zamknięci w jednym pomieszczeniu.

- Czyli nawet spojrzeniem nie mogą się porozumieć...

- Ta „wymiana spojrzeń” może nastąpić dopiero w momencie, w którym - po indywidualnej lekturze – spotykają się, by wymienić się spostrzeżeniami i ustalić wspólny werdykt. Dopiero w momencie, kiedy werdykt zaistnieje, sekretarz Jury otwiera koperty i sprawdza, kto się kryje za poszczególnymi pseudonimami.

- Na początku w ramach Konfrontacji był Turniej Jednego Utworu o Głogowie. Teraz go nie ma. Dlaczego zrezygnowano z niego?

-Ta formuła wyczerpała się dlatego, że pojawiło się mnóstwo konkursów okolicznościowych, których bohaterem było nasze miasto. W pewnym momencie okazało się, że temat jest wysycony, w naturalny sposób wygasł.

- Przez pewien czas był Nocny Turniej Wiersza Fikuśnego.

- Tak. Formuła konkursów - poważnych i niepoważnych - wzbogacała się z każdym rokiem tak, by uczestnicy mogli sprawdzić się w różnych formach, przy okazji dobrze się bawiąc.

W Konkursie Wiersza Fikuśnego (nieco frywolnego) zadanie uczestników polegało na tym, że musieli taki wiersz napisać, przywieźć go na Konfrontacje, a potem odczytać osobiście przed publicznością, składającą się przede wszystkim z uczestników GKL. Owszem, powoływane było jury, ale tak naprawdę wpływ na kształt werdyktu mogli mieć ci, którzy tych wierszy słuchali.

Było dużo śmiechu, dużo zabawy. To budowało bliskość między ludźmi, bo w tym momencie wszyscy „zdejmowali korony” i okazywało się, że jesteśmy po prostu normalnymi, lubiącymi się wzajemnie i mającymi poczucie humoru, ludźmi.

Potem Stefan Górawski wymyślił kolejny konkurs, to był Konkurs Wiersza Grafomańskiego – świadomie grafomańskiego.

Podczas poprzednich Konfrontacji jego miejsce – okazjonalnie, ze względu na osobę jego patronki, Wisławy Szymborskiej – zajął konkurs na limeryk.

W tym roku wracamy do Konkursu na wiersz grafomański. Mogą w nim brać udział wyłącznie uczestnicy Głogowskich Konfrontacji Literackich. Konkurs ma charakter nieformalny i towarzyski.

- Od lat Konfrontacjom towarzyszy konkurs dla młodzieży O Literacki Złoty Głóg i dla dzieci O Literacki Pączek Złotego Głogu. Czy przez te lata zaobserwowaliście jakiś talent, który wtedy wspaniale się zapowiadał i po latach świetnie się rozwinął, czy raczej większość młodych traktuje pisanie jako przelotne, chwilowe hobby?

- To jest pytanie, na które trudno precyzyjnie odpowiedzieć. Znam osoby, które debiutowały w konkursie O Literacki Złoty Głóg i które piszą do tej pory. Są to m.in. - niech już się we mnie odezwie nauczyciel I LO – uczniowie naszej szkoły, z którymi mam do tej pory kontakt. Są już dorosłymi ludźmi, ukończyli studia, pracują, mają rodziny. I piszą. Takie sytuacje jak najbardziej mają miejsce. Ale są też takie, kiedy ktoś, kto tworzy poezję, wybiera ścieżkę zawodową, która na tyle go pochłania, że nie ma czasu, żeby pisać systematycznie. Robi to bardzo epizodycznie. Są też tacy, którzy tworzą wyłącznie dla konfrontacji konkursowej i tacy, którzy piszą „do szuflady”.

A więc nie ma tu reguły.

Miejski Ośrodek Kultury uruchomił inicjatywę pod nazwą Powiewy Poezji. W trakcie spotkań ludzie w różnym wieku, z różnym dorobkiem, różnym doświadczeniem, jeśli chodzi o pisanie, spotykają się i czytają swoje teksty. Taka formuła niekonkursowa bardziej niektórym odpowiada.

Ja prowadzę w szkole konsultacje dla młodych piszących, podczas których pracujemy nad tekstami. Jeśli ktoś jest w stanie się otworzyć – bo to też nie jest łatwe - rozmawiamy o tym, co pisze, próbuję podpowiadać. Bez narzucania się.

- Parę lat temu pojawił się Turniej o Kilo Szmalu. Co jest ważniejsze: tekst czy „kilo szmalu”– bo nagroda jest bardzo nietypowa i zabawna w swojej nazwie.

- Slam poetycki” [red. forma publicznej rywalizacji między poetami]. „po głogowsku” różni się pewnymi elementami regulaminowymi od slamów rozgrywanych w innych miejscach naszego kraju.

Najważniejsza jest dobra zabawa. To jest konkurs, który jest konkursem rozrywkowym, tak jak wcześniejszy konkurs „Fikuśny”.

Pojawiają się w nim teksty śmieszne i zabawne, ale też bardzo poważne, poruszające.

Konkurs przebiega w ten sposób, że osoby, które zgłosiły się do rywalizacji zostają połączone w pary. Każda z nich prezentuje autorski utwór poetycki, a publiczność wybiera, kto z tej pary przechodzi do następnej odsłony.

Słuchacze wzruszają się, śmieją, identyfikują się z nimi, albo - wręcz przeciwnie. Zdarzają się twórcy, którzy prezentując swoje teksty, śpiewają, tańczą, przebierają się.

W tej formule ważne są osoby prowadzące slam. Przez wiele lat robił to Stefan Górawski w towarzystwie Agnieszki Lewandowskiej. Drugim człowiekiem, który świetnie prowadził te działania, był Piotr Mosoń. W tamtym roku mieliśmy na scenie rewelacyjną parę prowadzących slam, ponieważ byli to brat i siostra – Piotr Mosoń i Agnieszka Lewandowska. Od osobowości osób prowadzących zależy bardzo wiele. To one tworzą atmosferę, sterują działaniami i przepływem pozytywnej energii.

Istotą jest dobra zabawa. A kilo szmalu? Tak, jest faktycznie. Uzbierane- najlepiej w brzęczącej monecie (wszak waga jest tu znacząca) trafia w ręce zwycięzcy. Co roku jest też inaczej „opakowane” . Do jego przechowywania służyły już np. plecak, worek, skarbonka czy też… skarpeta. Za każdym razem był to inny „pojemnik”. Monety zawsze trzeba go zważyć, bo musi być kilo. Ta waga jest naprawdę ważna.

 - Ważnym elementem Konfrontacji są spotkania autorskie. Jaki jest klucz doboru tych, z którymi chcecie zrobić spotkanie, czym się kierujecie?

- Kluczem jest na pewno osobowość autora, osoby, która potrafi ciekawie opowiadać o sobie, o życiu, o świecie…

Może to być także pojawienie się ciekawej, oryginalnej publikacji uznanego, ale też debiutującego twórcy albo odkrycie go w zupełnie nowej roli. (Np. artysta, który do tej pory kojarzony był głównie z aktorstwem lub estradą –może okazać się niezwykle interesującym eseistą, prozaikiem czy np. autorem zbioru wierszy).

Jednym ze spotkań, jakie organizujemy, jest spotkanie autorskie promujące poetycką książkę osoby, która rok wcześniej wygrała Konkurs Główny. (Od kilu lat nagrodą główną była publikacja autorskiego tomiku poetyckiego.)

- Podczas Gali Jubileuszowej będzie prezentacja almanachu twórców głogowskich. Czy to jest najważniejsza część Gali?

- Gala nie pojawia się co roku.

Program Konfrontacji Literackich jest rozpisany w ten sposób, że po cyklu spotkań autorskich, konkursów i działań warsztatowych - następuje ogłoszenie wyników Konkursu Głównego. Po nim najczęściej pojawia się prezentacja artystyczna. I to jest klamra zamykająca wszystko. Najczęściej nie mamy więc do czynienia z galą w tej definicyjnej postaci.

Ten rok jest wyjątkowy, ponieważ podwójnie jubileuszowy: mamy 30.Głogowskie Konfrontacje Literackie i dwudziestą piątą rocznicę powstania Głogowskiego Stowarzyszenia Literackiego.

Co roku podczas GKL pojawiał się tomik , do którego wiersze nadsyłali uczestnicy konfrontacji literackich. Ten tomik zyskiwał tytuł od jednego z zawartych w nim wierszy. Zawierał on utwory wszystkich konfrontacjuszy -nie tylko głogowian.

Od kilku lat przygotowywaliśmy się do wydania trzeciego almanachu twórców głogowskich..

Pierwszy nosił tytuł „Dorastać do wiersza”, drugi - „Dorośli do wiersza”.

Ten trzeci, ponieważ zawiera nie tylko teksty poetyckie, ale też fragmenty prozy, nazywa się „Obecni w poezji i w prozie”.

Jego prezentacja będzie jednym z elementów Gali Jubileuszowej. Posłuchamy m.in. wybranych spośród zawartych w nim wierszy. Będą również wspomnienia (utrwalone w formie filmowej i dźwiękowej),ale nie ujawniajmy wszystkiego.

- Pojawiają się zapowiedzi, że prawdopodobnie będą to ostatnie Konfrontacje. Z czego to wynika 

Przede wszystkim ze zmęczenia ciężarem organizacji trzydniowej imprezy, która – aby nie zagubić interesujących dla uczestników poziomu i formuły – powinna łączyć w sobie różne formy aktywności i toczyć się w określonym tempie. Tego typu przedsięwzięcia to również „zaplecze techniczne”, obejmujące wiele działań, niewidocznych z zewnątrz, a niezwykle potrzebnych. Może to czas na zmianę albo odświeżenie formuły? W tej chwili trudno na to pytanie odpowiedzieć. Na refleksję przyjdzie zapewne czas po zakończeniu tegorocznych działań.

- Tego życzę Głogowskim Konfrontacjom Literackim. Żeby pojawiły się osoby, które będą chciały włączyć się, a potem przejąć organizację.

Dziękuję za rozmowę.

 

rozmawiała Elżbieta Bock-Łuczyńska

 

 

 

 

 

Wrzesień w kulturze

Zaczął się wrzesień - nowy rok szkolny, ale też nowy sezon artystyczny.

Tradycyjnie już we wrześniu odbywa się Narodowe Czytanie. Co roku włącza się do akcji Miejska Biblioteka Publiczna proponując czytanie w wielu ciekawych i często nietypowych miejscach Głogowa.

W tym roku 8 września o godz. 16.00 przy Miejskiej Tężni Solankowe w parku przy ul. Budowlanych „Kordiana” będą czytać uczestnicy Dyskusyjnego Klubu Książki.

Biblioteka zaprasza również w świat dzieciństwa. Od września do końca października w Galerii Czytelnika w BLOGu, bibliotece przy ul. Perseusza można oglądać wystawę pt. „Zabawki z szuflady”.

A 6 września 2024 w Centrum Kultury MOK pierwszy w tym sezonie artystycznym wernisaż. Będzie to otwarcie wystawy podsumowującej I Głogowski Plener Malarski.

13 września natomiast kolejny spektakl charytatywny Stowarzyszenia Skuteczni Wolontariusze . Tym razem to ENCANTO - przeniesiony na scenę film animowany.

We wrześniu odbędzie się kolejny koncert w ramach 40 Głogowskich Spotkań Jazzowych. To już 19 września!

I wreszcie wielkie święto literatury! 30 Głogowskie Konfrontacje Literackie. Od 26 do 28 września czeka nas wiele wydarzeń, m.in. warsztaty, spotkania autorskie. Będzie jak zwykle interesująco i twórczo!

To tylko niektóre z wielu propozycji.

Poniżej szczegółowy plan wydarzeń proponowanych przez Miejski Ośrodek Kultury:

Wrzesień w kulturze - zdjęcie 1

 

 

 

 

JESTEŚ U CELU